środa, 15 sierpnia 2012

"Czarna" dzielnica

Przez ostatnie 2 dni nie działo się nic szczególnego, można powiedzieć, że zaczęłam swoją pracę. Chociaż z drugiej strony wciąż mam wakacje. Mogę wstawać, o której chce(w granicach rozsądku oczywiście:P). Zazwyczaj jest to ok. 10-11. Jednak od 4 września ja zaczynam swoją szkołę, a Prithvi swoją, więc skończy się leniuchowanie. 

Dzisiaj poszliśmy zobaczyć nową szkołę chłopca. Idzie się do niej ok. 15 minut. Po drodze jest szpital, stacja kolejki, kampus uniwersytetu =D i na końcu kampus wspomnianej wcześniej szkoły.
Muszę powiedzieć, że ta droga, a zwłaszcza odcinek prowadzący przez kampus pełen studentów, jest bardzo atrakcyjny;P.

Popołudniu pojechaliśmy na zakupy spożywcze do supermarketu, który, jak to moja hostka stwierdziła, znajduje się w bardzo złej dzielnicy. Fakt... nie jest ona zbyt ciekawa, żeby tam mieszkać, ale na pewno ciekawa, żeby odwiedzić to miejsce. Hmm bardzo kolorowo i czuć taki "czarny" klimat. Nie mam niestety zbyt dużo zdjęć, bo byliśmy tam samochodem. Kiedy powiedziałam, że bardzo chciałabym się tam wybrać, oni stwierdzili, że to nie jest dobre miejsce i jest wiele innych wartych zobaczenia, co nie zmienia faktu, że i tak pójdę tam na 100%. Już obczaiłam na googlemaps i myślę, że wiem kto wybierze się tam ze mną;)
Na prawdę bardzo mnie zaintrygowała ta okolica. 

Co do zakupów, to kiedy zobaczyłam polskie produkty w sklepie, to oczywiście nie obyło się bez sfotografowania ich. Muszę przyznać, że 2 dni temu zamarzyła mi się kanapka z pasztetem:P Oczywiście będąc w Polsce prawie nigdy nie jadłam takich rzeczy, a teraz jakoś naszła mnie ochota. Kiedy na sklepowej półce zobaczyłam polski pasztet zaczęłam się śmiać i bez zastanowienia włożyłam go do koszyka.
Wyślijcie mi tylko chleb z Polski i będę szczęśliwa;P

Później pomogłam trochę w przygotowaniu kolacji, oczywiście nie innej kuchni jak indyjskiej. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej gotowała coś indyjskiego. W domu większość produktów jest właśnie typowych dla ich rodzinnego kraju, a jedzenie, które gotuje hostka jest przepyszneeeeeeee. Jak uda mi się coś zrobić samej to zapewne uwiecznię to co uda mi sie upichcić i pochwalę się na blogu. 

Wieczorem, wyszłam na spacer po High Street. Bez żadnych większych przygód, tylko jeden chłopak zaczepił mnie i zapytał....czy jestem fotografem. Ahh...

Ps. Moja hostka powiedziała, że przywiozłam do Birmingham dobrą pogodę. Od dawna nie było tylu tak słonecznych i ciepłych dni. Hmmm, a podobno w Polsce pada deszcz...







Już w poprzednim poście dodałam zdjęcia kampusu, jednak wtedy był on pusty. Kiedy są tam ludzie, a kawiarnie i market z owocami jest otwarty, jest to zupełnie inne miejsce.




Stacja kolejki.

Szpital.














 High Street.



6 komentarzy:

  1. Jasne dresy wpuścić w czarne skarpetki i do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. do czarnej dzielnicy pójdziesz zrobić zdjęcia a wrócisz bez aparatu :P

    OdpowiedzUsuń
  3. hahah Janek dzięki za dobrą radę, na pewno uwzględnie to podczas mojej wyprawy tam;)

    Weź Roman mnie nie strasz.. najwyżej kupie sobie taki jednorazowy, takiego mi chyba nie ukradną:P

    OdpowiedzUsuń
  4. ta, tylko ten dresik i skarpetki ci zostawią :D

    OdpowiedzUsuń
  5. zjadłbym sobie cos polskiego :D

    OdpowiedzUsuń